Jeanine Rivais

Jerzy Ruszczyński w walce przeciwko swojemu nieludzkiemu światu
Dla drogiego Pana Jerzego ta książka, która umieszcza „To, co nieuniknione” w sercu Sztuki osobliwej i odtwarza moje czterdzieści lat poszukiwań artystów marginalnych;
Na pamiątkę naszego spotkania u Frédérica Lux.
Moje ciepłe myśli i te od Michela.

Mixed media, cardboard 60×50 cm.
Private collection, France.

Jerzy Ruszczyński nie ma ani prostego umysłu, ani lekkiego serca!
Świadczą o tym jego rysunki, które obnażają jego egzystencjalne cierpienie, troskę o ludzkość i zmagania z otaczającym go światem.
To zamknięte środowisko, przez które widz porusza się zagubiony, bez pewności, czy obrał dobrą drogę. Tym bardziej, że artysta nie trzyma się żadnej artystycznej tradycji, ale stworzył własny, wyjątkowo osobisty styl.
Sam artysta nigdy nie czuje się wystarczająco gotowy, by wyrazić to, co pokazuje; a tytuły jego prac – choć ich znaczenie wydaje się oczywiste – nie pozwalają nikomu całkowicie ich zrozumieć.
Stopniowo jednak ujawnia się psychologiczna głębia scen Jerzego Ruszczyńskiego.

Mimo że lata nauki plastycznej nie pozwalają mu przynależeć do sztuki brut, tworzy on sztukę natychmiastową, wyrażoną w szczególny sposób dzięki użyciu kolorowych kredek, za pomocą których bez cieniowania oddaje istotę tego, co mówi.
Trudność w odnalezieniu równowagi w świecie; surowość, z jaką stara się uchwycić istotę tego, co go otacza; obecność postaci i to, jak są one usytuowane; rola grozy w narodzinach dzieła…
Fakt, że tu nie ma żadnych pustych przestrzeni, żadnego oddechu dla postaci – które często stawiane są przeciw sobie lub niezdolne do komunikacji…

Później, gdy mówimy o wydarzeniach z przeszłości, czyli w momencie, gdy już nie oddziałują tak jak pamięć, wspomnienie, fantazja – widz stara się wejść w te nieokreślone przestrzenie, jakby poszukując otwarcia.
I w końcu udaje mu się to (We measure) – przez kręte, błotniste drogi, przez krajobrazy, postacie krzyczące, chwytające się pni drzew w obliczu burzy, która powala drzewa i niszczy domy, z którymi wiatr (nigdy nie milknący) bawi się jak z zabawkami.
Ale czemu tutaj znajduje się ten jedyny zagubiony ptak, ten spanikowany pies? I przede wszystkim – co tutaj robią, po środku obrazu, te usta – spokojne i zmysłowe, starannie narysowane i umalowane – które zdają się zupełnie nie podlegać szaleństwu panującemu wokół?
Z dzieła na dzieło powracają te same pytania, ten sam ciąg możliwości, ta sama przemoc: postacie wyciągające ręce, by uniknąć zmiażdżenia przez drzewo (Blanchir), lub utonięcia – gdy z każdej strony zagrażają im ogromne krople…
Ramiona ściśnięte jakby w imadle (La machine infernale), podczas gdy nad nimi potworny ptak rozpościera skrzydła, z których płyną prądy… i młoda kobieta pływająca w panice, próbując uciec przed tym horrorem.
Postacie w oknach z ciemnoniebieskimi szybami (Voyage au bout de la nuit), gdzie przez szczeliny wypływa krew. Mężczyźni, wszyscy, walczący o kobietę (Jalousie).

Trzeba by bez końca powtarzać te sceny, katalogować ich sytuacje, które tworzą koszmary; analizować, jak codzienne przedmioty (szpilki, szczotki, grzebienie…) wchodzą w relacje rodzinne;
Próbować zrozumieć, dlaczego postacie z Goûter en famille, które z uśmiechem obsługują stół, nagle stają się ofiarami ojca? Męża? Ogra? który, uśmiechając się, nagle staje się potworem i wyciąga ramię, palec lub ogień do domu.
Zrozumieć, dlaczego La tranquille machine*s doprowadza stopniowo do szału kafkowskich bohaterów, aż do momentu, gdy Ruszczyński-rysownikowi kończą się słowa i do akcji wkracza Ruszczyński-pisarz – z siłą, która prowadzi scenę do kulminacji.

Czasem jednak widać wyraźnie wolę uwolnienia się Jerzego Ruszczyńskiego.
Tak jak w Les portes magiques, gdzie – na przykład – tworzy dwie uśmiechnięte postacie patrzące bez dwuznaczności jedna na drugą. Każda z nich trzyma część globu.
Tyle że, nad ich głowami, ptak z czterema dziobami lata w kółko. A między ich dwoma komórkami, rygorystycznie naukowymi, pojawia się trzecia – zepchnięta z ramy wewnętrznych drzwi.
Teraz martwa, na dwóch ostatnich stronach, z korzeniami pełzającymi jak ośmiornica.
W Chez l’homme narzędzia wwiercają się w ścianę. W Chez la femme pojawia się dłoń i lampy elektryczne. Ale to nie są obiekty, które widzi człowiek: nie potrafią przebić się przez ścianę!

W końcu, skoro postacie nie są w stanie otworzyć nawet najmniejszej szczeliny, czy ten świat nie jest jeszcze bardziej pesymistyczny od innych?
A może znowu znajdujemy się w świecie niemożliwej komunikacji?
Ostatecznie wydaje się, że – niezależnie od wysiłków, by spotkać te istoty – Jerzy Ruszczyński nie jest w stanie, a ta niemożliwa do pokonania bariera przemocy łączy wszystkie jego obrazy i fascynuje każdego, kto próbuje je odczytać, przez wszystkie zmysły, poprzez losy tych nieprawdopodobnych istnień.